laureatka_4
Maria Anna Ciemerych-Litwinienko

Pisanie życiorysu nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Mąż poradził mi abym ze „Słownika cytatów łacińskich” na chybił trafił wybrała motto, które stanowiłoby myśl przewodnią tego tekstu. Wylosowałam: „Memini tui, memento mei” (pamiętam o Tobie, pamiętaj o mnie).
Memini tui. Truizmem jest, że to, kim każdy z nas zostaje zależy od środowiska, w jakim wzrasta i od ludzi, którzy go otaczają. Czyli po pierwsze od Rodziców, którym ja zawdzięczam samodzielność, brak kompleksów oraz finansowanie zachłannie zdobywanych książek, albumów, płyt. Namiętną czytelniczką jestem od zawsze i w głębi duszy czuję się humanistką. Kiedy kończyłam liceum stwierdziłam jednak, że czytać będę „po pracy”, natomiast studia powinny być bardziej konkretne. Biologia zawsze sprawiała mi przyjemność, zatem wybrałam biologię. Na IV roku zaczęłam wykłady z Embriologii Zwierząt u prof. Andrzeja Krzysztofa Tarkowskiego, pioniera badań nad rozwojem zarodkowym ssaków. Bez wahania mogę nazwać go moim Mistrzem. To profesor i jego pracownicy zainfekowali mnie embriologicznym bakcylem. Ostatnie dwa lata studiów spędziłam ślęcząc przy mikroskopie… i marząc o tym, jak to byłoby świetnie, gdyby profesor zaproponował mi pozostanie w jego laboratorium. W 1991 r. po obronie pracy magisterskiej otrzymałam taką właśnie propozycję i przez 7 lat prowadziłam badania włączone później do mojej rozprawy doktorskiej. Dotyczyły one regulacji dojrzewania oocytów oraz wczesnych etapów rozwoju zarodków myszy. W 1992 r. wyjechałam na pierwszy staż naukowy do laboratorium dr Sue Kimber (University of Manchester, Wielka Brytania). Był to jeden z najtrudniejszych (pierwsza zagraniczna praca), ale pod wieloma względami najbardziej wyjątkowy wyjazd. Po pierwsze, zaangażowana zostałam w doświadczenia odmienne od dotychczas prowadzonych. Dotyczyły one między innymi problemów implantacji zarodków ssaków. Po drugie, włączenie uzyskanych przeze mnie wyników do wspólnej publikacji po raz pierwszy dało mi poczucie, że praca zespołowa może przynieść lepszy rezultat niż gra w pojedynkę. Kolejne staże odbyłam w latach 1995-1997, w ramach polsko-francuskiego programu naukowego. Rozpoczęłam wtedy intensywną współpracę z dr Jackiem Kubiakiem w Instytucie Jacques’a Monoda w Paryżu. Obok prof. Tarkowskiego jest on drugą osobą, która wywarła niezatarty wpływ na moje życie. Jego nieustająca pomoc, zaangażowanie i przyjaźń, sprawiły, że nasza współpraca okazała się niezwykle owocna. W tym okresie koncentrowałam się przede wszystkim na badaniach dotyczących dojrzewania oocytów regulacji proliferacji komórek na wczesnych etapach rozwoju zarodkowego myszy. Nie mogę też pominąć współpracy z dr Magdą Żernicką-Goetz (Cambridge University, Wielka Brytania), która zwróciła moją uwagę na problemy determinacji losów komórek rozwijającego się zarodka. Prowadzone badania zostały podsumowane rozprawą doktorską, która obroniłam w 1998 r. Wkrótce po obronie doktoratu odpowiedziałam na ofertę dr. Piotra Sicińskiego z Dana Farber Cancer Institute, Harvard Medical School w Bostonie. Poszukiwał on embriologa mogącego poświęcić się analizie rozwoju zarodkowego myszy, które pozbawiono genów kodujących czynniki istotne zarówno dla proliferacji komórek jak i procesów nowotworzenia. Tak, w 1999 r. zaczęła się moja fascynująca przygoda z cyklinami D. Miałam stwierdzić, czy możliwe są podziały komórkowe, a co za tym idzie rozwój myszy pozbawionej dwóch z trzech lub też wszystkich cyklin D. Mieliśmy nadzieję, że badania te przyczynią się do lepszego zrozumienia mechanizmów kontrolujących podziały komórek. Istniała także szansa, że być może wskażą one drogę do opracowania nowych terapii nowotworów, w których powstawaniu cykliny D odgrywają istotną rolę.

W efekcie nasza praca pozwoliła określić rolę każdej z cyklin D w rozwoju myszy, w prawidłowym funkcjonowaniu organów (takich jak np. trzustka, układ krwiotwórczy, układ nerwowy), oraz w procesach transformacji nowotworowej. Najbardziej istotne okazało się odkrycie, że wbrew istniejącym poglądom cykliny D konieczne są jedynie dla rozwoju mięśnia sercowego oraz powstawania komórek krwi oraz, że bez obecności tych białek nie może dojść do transformacji nowotworowej komórek. Badania w laboratorium Piotra Sicińskiego, nie tylko przyniosły wiele zaskakujących wyników, ale także zaowocowały obaleniem dogmatów dotyczących roli cyklin D. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wspaniała opieka mojego bostońskiego szefa oraz nieustanne wsparcie kolegów z laboratorium, oraz współpracowników z innych ośrodków naukowych. Udało mi się z sukcesem ukończyć analizę rozwoju myszy pozbawionych dwóch cyklin D, natomiast w badaniach nad myszami pozbawionymi trzech cyklin D nieocenione okazało się zaangażowanie Katarzyny Kozar, również stypendystki L’Oréal Polska, która poświęciła dwa lata życia na udowodnienie, że proliferacja komórek może przebiegać bez udziału tych cyklin.

Do macierzystego zakładu powróciłam w 2002 r. Rok później spędziłam kolejne kilka miesięcy w laboratorium dr Sicińskiego. Kontakty naukowe utrzymujemy do dziś, a znajomość i możliwość współpracy z nim była, jeżeli mogę tak to określić, trzecim kamieniem milowym w moim życiu zawodowym.

Memento mei. Muszę przyznać, że moje wysiłki zawodowe były bardzo często doceniane. W ciągu 15 lat pracy napisałam dziesiątki wniosków o stypendia. Dzięki tym, które uzyskałam, poszerzałam wiedzę i prowadziłam badania, które, mam nadzieję, przyczyniły się do lepszego zrozumienia procesów zachodzących w dzielących się komórkach. W 1995 r. uzyskałam Stypendium Fundacji Nauki Polskiej. W 2003 stypendium POLITYKI „Zostańcie z nami”. Wierzę w to, że pamiętają o mnie moje byłe magistrantki. Śledzę ich losy i widzę, że całkiem nieźle radzą sobie. Być może, chociaż w małym procencie jest to moja zasługa. Ufam również, że pamiętają o mnie przyjaciele, których obecność i nieustające wsparcie były ważne przez wszystkie lata mojego naukowego życia.

Pomimo, że praca naukowa i zadania dydaktyczne wymagają dużego zaangażowania, ciągle staram się znaleźć czas na to, co przysparza mi wiele radości – ciekawą książkę, kieliszek dobrego czerwonego wina, słuchanie dawnej muzyki, wyprawy na giełdę kwiatową na warszawskim Okęciu.

Nic tak nie robi dobrze na duszę jak sobotnie poranki, kiedy można ułożyć kwiaty w wazonie.


Powrót